23.09.2014

Labiryntem w dół, labiryntem w górę

Salobreña, Andaluzja  



Obłe wzgórze przy krajowej N-340 do Malagi bieleje pouciskanymi na nim domami. Oto jest Salobreña. Oto zapowiedź wspinania się stromymi uliczkami, zapowiedź zadyszki, kropli potu na czole i skóry czerwieniejącej w ostrym południonym słońcu.  



Patrząc na wybrzeże pod Salobreña z tarasu widokowego dzielnicy Albaicín


Niejasny wydruk z Google Maps i sucha informacja od właścicieli hoteliku - “parkingu nie ma”, budzi w nas obawy: oto wynajęliśmy pokój przy jednej z ciasnych ulic starówki, oto natkniemy się na dziesiątki zakazów wjazdu, wpadniemy w plątaninę jednokierunkowych ulicy i wymęczeni dźwigać będziemy pod górę walizy.

Samochód zostawiamy zaparkowany u stóp wzgórza. Wspinamy się. Na razie beztrosko kierujemy się drogowskazami wiodącymi ku punktom widokowym. Z nich spoglądamy na wzniesione w dole nowe osiedla, na rozległą plażę podzieloną kamienistym cyplem, na kwadratowe poletka, stanowiące tak niezwyczajny widok na “porośniętym” hotelami wybrzeżu Morza Śródziemnego. Fotografujemy wąskie ulice ozdobione kwiatami, które wdzięczą się w wielkich i barwnych, wystawionych przed drzwi domost donicach. Para emerytowanych Anglików z rezygnacją studiuje mapę miasteczka. “Labirynt” - zagaduje do nas on. “Labirynt” - przytakujemy, i labiryntem pniemy się w górę. 

Wieczorem z planem w ręku kluczymi ulicami, którymi nie szliśmy w samo południe, bo nie starczyło nam wytrwałości, bo woleliśmy leniuchować na kamienistej plaży. Zapadający zmrok, chłodny wiatr są sprzymierzeńcami spacerujących. Z obszernego tarasu pod zamkową skałą, zwanego Aleją Kwiatów (Paseo de las Flores) spoglądamy jak światłami zapalających się lamp rozsrebrzają się pobliskie wzgórza. Jeden z kilku barów w jednym z wielu zaułków reklamuje się muzyką na żywo: “dziś jazz, jutro flamenco”. Czytając wiadomość na barowych drzwiach planujemy dać się skusić i obiecujemy sobie wpaść tu za chwilę. Są to plany na wyrost, niedotrzymane obietnice. Na tarasie poleconej nam restauracji z widokiem na miasto jemy polecane nam smażone bakłażany, polane syropem z tutejszej trzciny cukrowej. Skubiemy rybę z rusztu. Migoczą światła w dole. Kończy się butelka białego wina spod Granady. Wzdychamy. Z rezygnacją patrzymy na rozświetlony labirynt ulic na stromym zboczu. Labiryntem musimy teraz wędrować w dół.



Plaża w Salobreña




POST SCRIPTUM 

Salobreña leży mniej więcej w połowie drogi między Malagą a Granadą. Od Malagi oddalona jest o 85 km, od Granady o 66 km. Jeśli podróżujesz samochodem, trasę sprawdź na internetowej mapie samochodowej, np. guiarepsol.es lub viamichelin.es. Jeśli zamierzasz podróżować autobusem, połączeń poszukaj na stronie internetowej przewoźnika ALSA


Pasaż La Bóveda
Plaże Salobreña ma wprawdzie obszerne, lecz dosyć kamieniste i żwirowe, więc wytrwałością muszą się wykazać ci, którzy boso zamierzają po nich spacerować. 

Najokazalszym zabytkiem miasteczka jest górujący nad nim zamek, wzniesiony przez Arabów w wieku XII wiek, rozbudowany w wiekach XIV i XV. Z wysokości zamkowych wież podziwiać możesz okolicę. Jeśli jednak nie masz ochoty wspinać się na wieże, nie zawiodą cię widoki z tarasów pod zamkowymi murami (Mirador del Albaicín, Mirador del Postigo, Paseo de las Flores). Przemierzając urocze uliczki starówki nie przegap XVI-wiecznego, nakrytego sklepieniem pasażu (ulica La Bóveda).

Polecona nam restauracja “Pesetas” (przy Calle Bóveda) znana jest nie tylko z jakości serwowanych w niej potraw, jej atutem jest też taras, z którego rozciąga się widok na miasteczko.  




Jedna z uliczek na podzamczu


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz